poniedziałek, 19 listopada 2012

O skutkach "niehigienicznego trybu życia" i jak temu zaradzić

    "Przy cukrowej chorobie (cukrzycy), której przyczyną może być życie niehigieniczne, nadużycia płciowe, przepracowanie umysłowe, silne wzruszenia, zmartwienie, nadużycie kwasów, wina, wstrząs mózgu, a nawet silne przeziębienie najskuteczniejszem lekarstwem okazało się jedzenie jagód borówki czernicy oraz picie z nich (w stanie ususzonym) herbaty, a w braku jagód - z liści, które w każdej porze roku zbierać można w lasach".
    O tym, że owoce borówki czernicy stanowią skuteczny lek przeciwbiegunkowy, wiedzą chyba wszyscy. Inne właściwości (działanie przeciwrobaczycowe, antybakteryjne, zmniejszające przepuszczalność i kruchość naczyń krwionośnych, a nawet poprawiające wzrok) też są nam znane. Natomiast liście tej krzewinki jako materiał zielarski raczej nie zyskały popularności. A szkoda.
    W liściach borówki zawarta jest substancja, która obniża poziom cukru we krwi, dlatego stosuje się je przy leczeniu cukrzycy ( zwłaszcza w początkowych stadiach) jako środek pomocniczy, najczęściej zresztą w mieszankach. Wystarczy tu wspomnieć Herbapol i jego Diabetosan, ziółka przeciwcukrzycowe prof. Muszyńskiego i wiele innych. Poza tym ziele czernicy ma wyraźne właściwości bakteriobójcze, przeciwzapalne i moczopędne. Naparem można więc łagodzić stan zapalny przewodu pokarmowego, dróg moczowych, a przy okazji i pracę trzustki wspomagać.
    W sumie leki przygotowane na bazie suszonych owoców czy liści samej borówki czernicy działają dość łagodnie (nawet dzieciom podawać można), ale działają, o czym powinny pamiętać osoby ze skłonnością do zaparć. Dla nich o wiele korzystniej zjadać owoce świeże.
    Cytat, który umieściłam na początku wpisu, traktuję jako ciekawostkę, choć muszę przyznać nie do końca. Jedno jest pewne: liści tej krzewinki nie zbieramy cały rok, lecz w maju - czerwcu, podczas kwitnienia rośliny.

niedziela, 11 listopada 2012

Kurczak nadziewany bez kości

    Mimo iż 11 listopada to dla mnie duże święto, okolicznościowego wpisu nie będzie. Inni zrobią to pewnie lepiej, mądrzej. Poczytam. Ja natomiast podam przepis na kurczaka nadziewanego bez kości - danie, które przygotowane wcześniej pozwala mi w takim dniu odpocząć od kuchni. Może ktoś skorzysta?
     Oprócz zręcznych rąk potrzebne będą:
    - 1 kurczak średniej wielkości o nieuszkodzonej skórze
    - ok. 1,3 kg mielonej łopatki (w zależności od wielkości kurczaka)
    - 1 jajko
    - bułka tarta
    - sól, pieprz
    - duża garść posiekanej natki pietruszki
    - 2-3 łyżki stopionego masła, smalec do smarowania naczynia
    - gruba igła, lniane nici
    - mały ostry nóż 
   Wykonanie: Kurczaka starannie myjemy, oczyszczamy z resztek piór, opalamy nad palnikiem z denaturatem, znów myjemy, osuszamy papierowym ręcznikiem. Teraz możemy go położyć na desce i zręcznymi rękami przy pomocy ostrego nożyka usuwamy wszystkie kości. Ja zaczynam od odcięcia części skrzydełek ( w pierwszym stawie ), obluzowuję kości pozostałych części skrzydeł i barku, szyjki, udek, następnie oddzielam kości korpusu od mięsa, starając się, by nie uszkodzić skóry i nie powiększać istniejącego już otworu. Zadanie trudne, szczególnie dla początkujących, ale wykonalne.
   Pozostały po usunięciu kości flak z obu stron nacieramy solą i pieprzem i chowamy do lodówki na przynajmniej 2 godziny. Można też zamrozić, np do wykorzystania za kilka dni.
  Tymczasem przygotowujemy farsz, czyli mięso łączymy z roztrzepanym jajkiem, bułką (niedużo), dosmaczamy solą, pieprzem i starannie wyrabiamy. Pod koniec dodajemy natkę pietruszki, mieszamy. Dlaczego nie cebulę? Bo szybko kiśnie. Potrawy z cebulą powinno się przechowywać krótko, nawet w lodówce. Farsz gotowy, więc nadziewamy kurczaka, byle luźno, bez upychania na siłę, aby tuszka podczas pieczenia nie popękała. Na koniec lnianą nicią zszywamy wszystkie otwory, ew. rozdarcia, wkładamy do natłuszczonego naczynia, przykrywamy i wkładamy na godzinę do piekarnika (220 stopni). Piec można nawet w prodiżu, o ile się zmieści. Pod koniec pieczenia polać kurczaka roztopionym masłem, nie przykrywać już, niech się przyrumieni. Gotowe. Można spożywać na zimno lub na ciepło.
   Danie całkiem niezdrowe, wiem, ale gdy męska cześć rodziny bez mięsa z trudem potrafi przeżyć najwyżej jeden dzień, nie ma wyjścia. Trzeba je czasem  przygotować. A natka pietruszki niech usprawiedliwia ten wpis na blogu o ziołach.

piątek, 2 listopada 2012

Liście jeżyny w domowej apteczce

    Nie poczyniłam w tym roku zapasów z dzikiej jeżyny. W najbliższej okolicy jej już nie ma (podobnie jak grusz z ulęgałkami, rajskich jabłoni, czereśni ptasich), a na dalsze wycieczki czasu zabrakło. Ostatnio w moje okolice zawitała znowu jesień, zatem może uda mi się jeszcze znaleźć i ususzyć kilka pędów. Wiem, jeżyny można z powodzeniem uprawiać w ogrodzie i do woli rozkoszować się smakiem jej owoców, niemniej jednak materiał zielarski warto pozyskiwać z roślin dzikich, nawet jeśli czynność ta wymaga trochę zachodu.
    Liście tego pospolitego krzewu od dawna były używane do przyrządzania herbatek ziołowych, szczególnie polecanych przeziębionym i zagrypionym. Odwarami (1 łyżkę suszonych ziół zalać szklanką wody, gotować do 5 minut, pic w 2-3 porcjach) leczono zaburzenia żołądkowo-jelitowe, biegunki, bóle brzucha, wzdęcia, a przy okazji i lekkie nadciśnienie.
    Jednak najczęściej i najchętniej ów materiał zielarski (czyli liście i młode pędy) przeznaczano na tzw. użytek zewnętrzny. W przypadkach chorób skóry (liszaje, wypryski, niegojące się rany) czy reumatyzmu zalecano kąpiele w naparze z liści, przemywania lub okłady ; osoby cierpiące na żylaki w takim naparze moczyły nogi.
    Ja potrzebuję jeżyny w zupełnie innym celu: pomijając aromatyczne kąpiele (zapobiegawczo, przeciw grzybicy), podczas anginy naparem z liści lub pędów płuczę jamę ustną. Pomaga. A jeśli komuś nie daj Boże zdarzy się ropny ząb, częstym płukaniem może ropień usunąć, o ile ten jest w początkowym stadium rozwoju. Bo potem już tylko dentysta...