piątek, 19 stycznia 2018

Takie tam...

   Swego czasu mistrz Wiech napisał, że przed wojną warszawski dorożkarz potrafił przez 15 minut kląć, nie powtarzając ani jednego słowa; takim repertuarem dysponował. Mój sąsiad klnie jak przysłowiowy szewc, klienci jego firmy tudzież, jednak wszyscy ograniczają się do dwóch słów: k... i ch... Widocznie bogacąc się ubożejemy jednocześnie. Dziwne? Niekoniecznie.
   Kiedy przed Świętami odwiedziłam naszą niewielką bibliotekę gminną, zobaczyłam rzecz niebywałą: na podłodze, w kartonach, na półce tuż przy wejściu leżały dziesiątki książek przeznaczonych do odpisu, czyli zwyczajnie na śmietnik.
- Można sobie wziąć, jeśli ktoś ma na coś ochotę. - usłyszałam.
- Dlaczego pozbywacie się lektur, opracowań, słowników...? - pytam.
-Nikt z tego nie korzysta. Robimy miejsce na nowe rzeczy.
   Nie przytoczę tutaj dalszego ciągu dialogu, nic to nie wniesie do sprawy. Chcę tylko wspomnieć, że skoro "niepotrzebne",  ja wyraziłam " ochotę" i przesiedziawszy nad tym "odpisem" pół dnia, znacząco wzbogaciłam się o cenne pozycje z tzw. literatury zielarskiej. To nic, że stare wydania (lata 80 te) ale uznani  autorzy, solidne opracowania z rzetelnym opisem roślin uwzględniającym dawkowanie, przeciwwskazania, przykładami łączenia ziół itp. Wiem, nauka rozwija się, dziś o ziołach wiemy więcej, a mimo to zielarze z drugiej połowy XX wieku ciągle, moim zdaniem, stanowią podstawę, bazę. Bywa, że współczesne pięknie wydane opracowania są jedynie powieleniem treści dzieł dwudziestowiecznych autorów.
   Nie podam tutaj żadnych tytułów, nie w tym rzecz, chcę jedynie pokazać, że sposoby zdobywania ciekawych pozycji książkowych mogą być różne, a to jeden z nich. Dla mnie fantastyczny.
   Oprócz tego przytargałam do domu Wielki słownik rosyjsko - polski. Uprzedzając zdziwienie Szanownych Tuzaglądających wyjaśniam: chciałabym dla własnych potrzeb i własnej ciekawości przetłumaczyć książkę Rima Achmedowa ...., a z językiem rosyjskim u mnie już nietęgo. Tymczasem Rosjanie ciągle mają ogromną wiedzę w zakresie zielarstwa, zatem warto się od nich uczyć.
   Na koniec dodam tylko, że wzięłam też coś z tzw. lit. pięknej, w tym Wiecha i niekoniecznie po to, by umieć 15 minut kląć, nie powtarzając przy tym ani jednego słowa.

piątek, 12 stycznia 2018

Wpis osobisty, moherowy nieco

   Na czas Nowego Roku życzę wszystkim zdrowia, pomyślności wszelkiej i tego łutu szczęścia, który pozwala zawsze znaleźć się na właściwym miejscu, o właściwym czasie, wśród właściwych ludzi.
   Dla mnie rok 2018 zaczął się najpiękniej, czyli od dobrych wyników badań lekarskich i stwierdzenia lekarza: wszystko w porządku, oby tak dalej, widzimy się za pół roku. No, miodzio. Zatem pozwalam sobie najpierw publicznie podziękować Dobremu Bogu za łaskę, iż ciągle mogę bujać się po tym świecie, choć swego czasu nie było to takie oczywiste. A potem do kuchni, bo to co spożywam, w moim przekonaniu, nie pozostaje bez wpływu ma stan mojego zdrowia.
   Zatem po świątecznym obżarstwie ( czyli zjeść, bo się zmarnuje ) wracam do swoich żywieniowych zasad. W moim wydaniu owe zasady nie są zbyt rygorystyczne, nie katuję się żadnymi dietami, nie głoduję, jedynie pewne zachcianki ograniczam, zaś dużą wagę przywiązuję do właściwych proporcji. Bo mnie bliska jest filozofia dr. D. Servana-Schreibera, autora "Antyraka...", która sprowadza się w sumie do zachowania właściwych proporcji w doborze produktów. Zresztą podobnie lata temu sądziła moja babcia: jeden Bóg wie, co jest potrzebne człowiekowi, po coś przecież nam dał tę różnorodność pożywienia, a my z Jego darów winniśmy korzystać, tylko absolutnie w sposób świadomy i odpowiedzialny. I tego się trzymam.
   Zatem słodycze? Bez nich jakoś smutniej. Mięso? A czemu nie? Jednak zawsze najwięcej i na pierwszym planie warzywa i owoce, z akcentem na warzywa, dużo przypraw naturalnych no i herbatki ziołowe, rzecz jasna. Kiedyś piłam przygotowywane w domu soki, potem dowiedziałam się, że sokowirówka nie jest polecana, zdecydowanie warto nabyć wyciskarkę, sprzęt było nie było dość drogi. W związku z powyższym znalazłam dla siebie inne ( pewnie wbrew żywieniowcom ) rozwiązanie. Warzywa, póki co (marchew, buraki, cebula...) plus jabłka mam w piwnicy, zieleninę typu jarmuż, szczypiorek, natka pietruszki... w tunelu, na polu chrzan ew. jakieś chwasty, a potem wybrane z tego zestawu składniki  wrzucam do blendera, zmiksowaną pulpę ( mąż mówi breję) odpowiednio doprawiam i samodzielne danie, napój po rozrzedzeniu wodą, bądź surówka do obiadu gotowa. Tanio, szybko, nie ma odpadów, czyli nic się nie marnuje. I tak niemalże codziennie. Czasem do tego zestawu dokupuję coś dla odmiany, ale uważam, że naszej marchwi, buraków, kapusty czy jabłek nic nie jest w stanie zastąpić.
    Przyprawy zaś wypróbowałam różne, z czubrycą włącznie ale i tak wg  mnie najbardziej przydatny okazuje się majeranek. ( Kiedyś o nim napiszę oddzielnie. ) I można wierzyć lub nie, ale ja jestem żywym przykładem na to, iż usilna modlitwa i zdrowa żywność potrafią czynić cuda. Takich cudów na Nowy Rok wszystkim, w tym sobie, życzę.
  Do siego roku!