wtorek, 17 maja 2016

Sezon na młode listki

                 Pewnie nie ja jedna lubię zielone. Nie, nie chodzi o kolor ale o to, co na kanapkę położę. W przeszłości (szczególnie wiosną) bywało: wychodzę z domu z kromką posmarowanego chleba
i kubkiem kawy w ręku, a resztę królewskiego śniadania po ogrodzie zbieram. Krwawnik, kurdybanek, lebioda..., wschodzące zioła, pojawiające się właśnie listki warzyw - same delicje, wybór przeogromny. Tak było do czasu, kiedy obie z córcią pojadłyśmy młodych listków brokuła, na którym już żerowały gąsiennice. Też młode.
   Z czasem stałam się bardziej ostrożna, zieleninę uważniej przeglądam, myję ale z niej nie rezygnuję. Wszak to, co znajdziemy później w całej roślinie, póki co koncentruje się w młodym listku. Grzechem byłoby nie wykorzystać naturalnego ''witaralu''. Internet podpowiada, że niektórzy działają na szerszą skalę, robiąc np.z natki marchewki lub listków rzodkiewki pożywne pesto. Sama nie próbowałam tego specjału, choć pewnie by mi smakował.
   Ostatecznie nie jest ważne pod jaką postacią spożywamy młodziutką zieleninę, ważne, że nasz organizm poza smacznym daniem otrzymuje solidną porcję zdrowia. Ową "porcję zdrowia", co istotne, mogą mieć nie tylko właściciele ogrodów czy działek. Wystarczy balkon, w ostateczności parapet, doniczka, troszkę ziemi i duuużo chęci, by cieszyć się witaminami własnej kompozycji. Nasiona warto wybrać starannie, kierując się nie tylko upodobaniami smakowymi ale również ich jakością: nie mogą być zaprawiane, otoczkowane itp. Może takie na kiełki? Niektóre wypróbowałam. Świetnie się sprawdzają. Albo nasionka zebrane własnoręcznie...
   Jakiś czas temu na Zachodzie pojawiła się moda na baby leaves, czyli młodziutkie listki warzyw. Najwyraźniej Europejki odkryły to, o czym my, Polki, wiedziałyśmy od pokoleń. Tylko nie lubimy się chwalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz