piątek, 12 stycznia 2018

Wpis osobisty, moherowy nieco

   Na czas Nowego Roku życzę wszystkim zdrowia, pomyślności wszelkiej i tego łutu szczęścia, który pozwala zawsze znaleźć się na właściwym miejscu, o właściwym czasie, wśród właściwych ludzi.
   Dla mnie rok 2018 zaczął się najpiękniej, czyli od dobrych wyników badań lekarskich i stwierdzenia lekarza: wszystko w porządku, oby tak dalej, widzimy się za pół roku. No, miodzio. Zatem pozwalam sobie najpierw publicznie podziękować Dobremu Bogu za łaskę, iż ciągle mogę bujać się po tym świecie, choć swego czasu nie było to takie oczywiste. A potem do kuchni, bo to co spożywam, w moim przekonaniu, nie pozostaje bez wpływu ma stan mojego zdrowia.
   Zatem po świątecznym obżarstwie ( czyli zjeść, bo się zmarnuje ) wracam do swoich żywieniowych zasad. W moim wydaniu owe zasady nie są zbyt rygorystyczne, nie katuję się żadnymi dietami, nie głoduję, jedynie pewne zachcianki ograniczam, zaś dużą wagę przywiązuję do właściwych proporcji. Bo mnie bliska jest filozofia dr. D. Servana-Schreibera, autora "Antyraka...", która sprowadza się w sumie do zachowania właściwych proporcji w doborze produktów. Zresztą podobnie lata temu sądziła moja babcia: jeden Bóg wie, co jest potrzebne człowiekowi, po coś przecież nam dał tę różnorodność pożywienia, a my z Jego darów winniśmy korzystać, tylko absolutnie w sposób świadomy i odpowiedzialny. I tego się trzymam.
   Zatem słodycze? Bez nich jakoś smutniej. Mięso? A czemu nie? Jednak zawsze najwięcej i na pierwszym planie warzywa i owoce, z akcentem na warzywa, dużo przypraw naturalnych no i herbatki ziołowe, rzecz jasna. Kiedyś piłam przygotowywane w domu soki, potem dowiedziałam się, że sokowirówka nie jest polecana, zdecydowanie warto nabyć wyciskarkę, sprzęt było nie było dość drogi. W związku z powyższym znalazłam dla siebie inne ( pewnie wbrew żywieniowcom ) rozwiązanie. Warzywa, póki co (marchew, buraki, cebula...) plus jabłka mam w piwnicy, zieleninę typu jarmuż, szczypiorek, natka pietruszki... w tunelu, na polu chrzan ew. jakieś chwasty, a potem wybrane z tego zestawu składniki  wrzucam do blendera, zmiksowaną pulpę ( mąż mówi breję) odpowiednio doprawiam i samodzielne danie, napój po rozrzedzeniu wodą, bądź surówka do obiadu gotowa. Tanio, szybko, nie ma odpadów, czyli nic się nie marnuje. I tak niemalże codziennie. Czasem do tego zestawu dokupuję coś dla odmiany, ale uważam, że naszej marchwi, buraków, kapusty czy jabłek nic nie jest w stanie zastąpić.
    Przyprawy zaś wypróbowałam różne, z czubrycą włącznie ale i tak wg  mnie najbardziej przydatny okazuje się majeranek. ( Kiedyś o nim napiszę oddzielnie. ) I można wierzyć lub nie, ale ja jestem żywym przykładem na to, iż usilna modlitwa i zdrowa żywność potrafią czynić cuda. Takich cudów na Nowy Rok wszystkim, w tym sobie, życzę.
  Do siego roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz