czwartek, 14 stycznia 2021

Z nowym rokiem...

    Dobrze, że rok 2020 mam już za sobą, rok, który łącznie z końcówką 2019 okazał się dla mnie fatalny pod wieloma względami. Wierzę, że Nowy przyniesie nowe, lepsze, czego sobie i Wszystkim życzę.Tymczasem zamiast rozpamiętywać minione kilka słów uzupełnienia poprzedniego wpisu... 

   Nie mieszkamy w Niemczech bądź Czechach, gdzie rukiew rośnie dziko nad brzegami rzek. U nas w naturze znaleźć ją niełatwo, zatem aby ją mieć, musimy się trochę potrudzić ale jestem pewna, że warto. Roślinę tę czasem da się ''upolować'' w marketach w doniczce, można też kupić nasiona (znacznie łatwiej) i wyhodować samemu. Moja posiana prawie 2 lata temu roślina świetnie sobie radzi w donicy latem na dworze, jesienią w tunelu foliowym. Obawiam się jednak, że zbyt niskich spadków temperatury nie przeżyje. Nic to - posiejemy nową, bo smak tego warzywa uwielbiam, jadam je i innym polecam. Wystarczą dobre nasiona, trochę mokrego podłoża w doniczce ( ja mieszam z węglem drzewnym, by uniknąć pleśni ) i po ok. 4 tygodniach zielenina  ( bogata w składniki odżywcze ) do kanapek czy klusków leniwych gotowa. Podobno można też jeść nasiona - zemleć w młynku, po szczypcie dodawać do potraw - ale z uwagi na brak czystych nasion ja tego nie miałam okazji spróbować. 

   Na koniec gdzieś wyczytane ciekawostki: dla siły i zdrowia żołnierze imperium Rzymskiego rukiew wodną jadali codziennie, a William i Kate mieli ją w swoim weselnym menu. 

   Wygląda więc na to, że czasem raczę się iście książęcą potrawą, z jedną tylko różnicą: nikt mi nie podaje, sama muszę ją sobie przygotować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz